Idę wolno wzdłuż Neugarten – dziś Nowe Ogrody. To nie jest ulica spacerowa. To pas transmisyjny historii. Dziś w oknach tylko rolety i kiosk Ruch, parking Komisariatu policji. Ale ja pamiętam. Tu, przy jednym z narożników tej alei, mieściła się główna siedziba Komisariatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku– instytucja o statusie dyplomatycznym, lecz duszy operacyjnej. Tu krążyły nazwiska. Tu rozdzielano walizy z dokumentami do Neuteich, słano meldunki koleją do Warszawy. I właśnie stąd... szły rozmowy. Zwyczajne, oficjalne, czyste. Tyle że ja ich słyszałem.
Nie podsłuchiwaliśmy ich w samym gmachu – był zbyt dobrze chroniony. Ale na odcinku sieciowym, między Neugarten a Zentralamt. Fernsprechdienststelle, w skrócie FSD – punkt kontrolny rozmów telefonicznych miasta. Oficjalnie zarządzany przez Städtische Telegraphenverwaltung, ale wszyscy wiedzieli, że po 1925 przejęła to policja. Mój współpracownik z urzędu pocztowego – nazwijmy go „Gustav” – pokazał mi miejsce, gdzie wchodzą linie: szare, grube przewody ze znacznikiem „D” i „PL”. W rogu stała skrzynka z przełącznikami – przekładnia jak w starych tramwajach. Wystarczyło tylko docisnąć mosiężny styk i zakładało się „cichy słuchacz”. Podsłuch miał dwie wersje: pasywną – przez wpięcie w linię do pokoju w prezydium policji przy Karrenwall 9, pokój 74 . Tam siedziałem ja. Słyszałem każde słowo. Czasem z trzaskiem. Czasem z echem porcelany. I aktywną – gdy jeden z naszych operatorów ręcznie nadzorował sesję. Pamiętam pierwsze słowa usłyszane przez kabel: „...meldunek idzie dopiero po konferencji z komisariatem...” To był głos attaché do spraw morskich. Chłodny, lekko nosowy. Pisałem jego intonację w notesie.
Ciekawostki operacyjne. Najwięcej kompromitujących informacji uzyskiwaliśmy nie z samego komisarza, ale z jego sekretarki – która miała nawyk czytania instrukcji na głos do słuchawki. Linia pomocnicza – do kuchni komisariatu , okazała się niezabezpieczona. To tam usłyszałem kiedyś, że „Pan X nie dojechał z Gdyni – zatrzymany na Orłowie z walizką papierów”. Na podsłuchu raz słyszałem... śmiech. Cztery kobiety, które przyniosły dokumenty i... zaczęły czytać na głos artykuł z „Kurier Gdański”. Zamiast szyfrów – przepisy na piernik toruński. Dziś Nowe Ogrody tętnią ruchem. Tramwaje, kebaby, pasy rowerowe. Ludzie przechodzą tędy bez świadomości, że każdy metr tej jezdni niósł kiedyś podsłuchane słowo, które zmieniało szyfry, decyzje, życia…
Po takich godzinach podsłuchu trzeba było wyjść. I szedłem wtedy zwykle na kawę. Tym razem nie na spotkanie. Nie po szyfr. Po ciszę… Danziger Hof stał na skrzyżowaniu Am Graben i Langer Markt, Fasada – monumentalna, kamienna, czysta. Złocona litera „H” na baldachimie. Wchodziłem zawsze głównym wejściem. Za recepcją po lewej – winda z obsługą. Po prawej – kawiarnia z widokiem na Dworzec Główny. Zajmowałem zwykle stolik trzeci od okna. Kelner wiedział – kawa czarna, mocna, bez cukru. Nosił białe rękawiczki i zegarek kieszonkowy z łańcuszkiem. W kącie grał fortepian – czasem tylko ćwierkał do siebie. Przysiadały się czasem panie z gazetami. Rozmawiały o Paryżu. O butiku z tkaninami na Lange Gasse. A ja patrzyłem na ściany: czerwony welur, mosiężne kinkiety, menu po niemiecku i francusku. I myślałem, że to jest miasto, które gra operę i inwigilację jednocześnie.