Nie ma nic bardziej polskiego niż weto prezydenta, niepewność prawa i podatki. W 2025 roku narodził się z tego dziwny trójkąt bermudzki, w którym giną resztki rozsądku: ustawa o pomocy dla obywateli Ukrainy zawetowana, świadczenia socjalne w zawieszeniu, a w internecie już huczy od plotek. Najciekawsza z nich brzmi tak: od 1 października każdy obywatel Ukrainy przebywający w Polsce zostanie obciążony „podatkiem reparacyjnym”. Brzmi absurdalnie? Tak. A jednak — plotka żyje własnym życiem.
Historia jako katalog należności. Według nieoficjalnych szeptów podatek miałby wyrównać rachunki za całe wieki wzajemnych krzywd. Na liście pozycji znalazły się: powstanie Chmielnickiego, zamach na ministra Pierackiego w II RP, akcje terrorystyczne Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, rzeź wołyńska, a nawet koszty Operacji „Wisła”, kiedy w 1947 roku przesiedlano ludność ukraińską z południowo-wschodnich terenów Polski. Dorzućmy jeszcze brak reparacji od Niemiec i Sowietów po II wojnie światowej — i mamy gotową mieszankę. Tak powstaje „zupa reparacyjna”: trochę XVII wiek, trochę dwudziestolecie międzywojenne, odrobina PRL-u i szczypta współczesności. Wszystko razem wrzucone do jednego garnka i podgrzewane emocjami. Ktoś dorzuca listek propagandy, ktoś inny szczyptę frustracji, a publiczność zaczyna mieszać łyżką: „może to jednak prawda?”.
Ekonomia memów i fake newsów. Dlaczego ludzie wierzą w tak jawne absurdy? Odpowiedź jest prosta: gdy brakuje jasnych decyzji państwa, pojawia się próżnia, którą wypełniają plotki. Jeśli prezydent wetuje ustawę, a rząd nie przedstawia planu awaryjnego, to obywatele — zarówno Polacy, jak i Ukraińcy — zostają sam na sam z chaosem. W tej próżni rodzi się nowa ekonomia: ekonomia memów. Jej walutą jest „słyszałem, że…”. Mechanizm jest prosty: ktoś na Telegramie wrzuci grafikę z napisem „800+ tylko dla dzieci pracujących”, ktoś inny doda, że „od października Ukraińcy będą płacić podatek za Wołyń”, a w ciągu kilku godzin plotka zatacza kręgi większe niż niejedna ustawa w Dzienniku Ustaw. I choć w Ministerstwie Finansów nikt o takim podatku nawet nie słyszał, w głowach ludzi powstaje nowa rzeczywistość: skoro tyle osób mówi, to może coś w tym jest?
800+ w zawieszeniu. Szczególnie podatny grunt mają te narracje wśród rodzin, które od miesięcy żyją w Polsce i korzystają z programów socjalnych. Najgłośniejsze pytanie brzmi: co z 800+? Czy świadczenie zostanie zabrane wszystkim? A może pozostanie tylko dla Polaków? A jeśli dla Ukraińców, to pod warunkiem pracy? Wystarczyło jedno prezydenckie weto, aby tysiące rodzin zaczęło kalkulować budżet na nowo. Do tego dochodzą obawy o szkoły, mieszkania komunalne i dostęp do ochrony zdrowia. W atmosferze niepewności każda, nawet najbardziej niedorzeczna pogłoska, zyskuje drugie życie.
Reparacyjny Abonament Patriotyczny. Wyobraźnia internautów nie zna granic. Skoro istnieje PIT, CIT i VAT, to dlaczego miałby nie istnieć RAP? Rozwinięcie: „Reparacyjny Abonament Patriotyczny”. Pomysł szybko stał się memem — ktoś narysował kartę podatnika z rubryką „kwota do zapłaty za grzechy przodków”, ktoś inny dopisał taryfikator: • 100 zł miesięcznie za Chmielnickiego, • 200 zł za rzeź wołyńską, • 300 zł za akcję „Wisła”. Absurd? Oczywiście. Ale jak każdy mem, RAP nie potrzebuje dowodów ani logiki. Wystarczy emocja i poczucie krzywdy — a to w Polsce mamy w nadmiarze.
Strach jako waluta polityczna.Nie chodzi jednak o samą groteskę. Pod tym wszystkim kryje się poważny problem: strach stał się walutą polityczną. Kiedy rząd nie potrafi jasno zakomunikować decyzji, a prezydent miota się między wetem a podpisem, ludzie szukają prostych odpowiedzi. Plotka daje prostą odpowiedź: „będzie źle”. Ukraińcy w Polsce, którzy uciekli przed wojną, dostali kolejny powód do niepokoju. Polacy, którzy boją się „obcych”, zyskali kolejne paliwo do hejtu. A politycy? Ci mogą siedzieć z boku i patrzeć, jak ogień rozprzestrzenia się sam.
Felietonista a adwokat diabła. Czy naprawdę powstanie „podatek reparacyjny”? Oczywiście, że nie. Ale sam fakt, że taka pogłoska krąży, pokazuje, w jakim punkcie znaleźliśmy się jako społeczeństwo. Zamiast prawa mamy plotkę, zamiast konstytucji — mem, zamiast stabilności — chaos. To moment, w którym felietonista staje się adwokatem diabła: pokazuje absurd po to, by czytelnik zobaczył, jak bardzo jest groteskowy. Bo jeśli śmiejemy się z RAP-u, to może łatwiej dostrzec, że prawdziwy problem leży gdzie indziej — w braku stabilnych decyzji państwa.
Puenta. Felieton nie jest prognozą ekonomiczną. To satyra, ale satyra zakorzeniona w rzeczywistym strachu. A ten strach nie znika wraz z uśmiechem — zostaje w głowach ludzi, którzy każdego dnia pytają: co dalej? I w tym sensie „podatek reparacyjny” już istnieje. Nie w tabelach Ministerstwa Finansów, ale w psychice migrantów, którzy zamiast poczucia bezpieczeństwa dostają kolejne porcje niepewności.